Tekst
Text English
Wideo
Materiały
Literatura
Twój biznes
Powrót

Aktualności

E-mydło i powidło
Źródło: Newsweek Polska
 

Newsweek Polska 45/2005 z 7.11.2005

E-mydło i powidło

Jeśli marzysz o własnym biznesie, wejdź do sieci. Internet to dziś najbardziej obiecujące miejsce do zarabiania pieniędzy.

artykuł ze strony: 52

 

Ona - niedoszły architekt. On - wuefista ze specjalizacją resocjalizacyjną. Jeszcze przed wakacjami w domu Joanny i Dariusza Kosewskich z Internetu korzystał tylko ich najstarszy syn. Dziś życie całej rodziny uzależniło się - dosłownie i w przenośni - od sieci. Komputer nie zasypia nawet późną nocą, a Kosewscy przestali chodzić do pracy. Od sierpnia prowadzą sklep internetowy - KosmetykiOnLine.pl. Na otwarcie zwykłej drogerii potrzebowaliby minimum ćwierć miliona złotych, na sklep w sieci wystarczy 20 tysięcy.

KosmetykiOnLine.pl to modelowy przykład polskiego e-sklepu. Spośród tysiąca takich witryn niemal co druga rozpoczęła biznesową działalność w ostatnich 12 miesiącach, na fali drugiej już internetowej euforii tej dekady. Biznes ponownie zaufał sieci i tym razem raczej się nie zawiedzie, bo wirtualna maszynka do robienia pieniędzy kręci się coraz sprawniej. Największy e-sklep świata - Amazon.com - wypracował w ubiegłym roku aż 6,9 mld dolarów przychodów, podczas gdy pięć lat temu były one o połowę mniejsze. Na tle takich gigantów polski e-handel wypada blado. Imponuje za to tempem rozwoju. W roku 2004 sklepy internetowe praktycznie potroiły obroty z 328 do 921 mln zł, a średnie tempo wzrostu przychodów w ostatnich czterech latach wyniosło aż 177 proc.

Co ciekawe, główną bronią sieci w walce o klienta nie jest wcale cena. Jak podaje firma badawcza Jupiter Research, marża przeciętnego e-sklepu jest mniejsza od inkasowanej w realnym świecie o 10-15 proc. Biorąc pod uwagę koszty przesyłki, sieciowe zakupy kosztują czasem tyle samo co w zwykłych sklepach. Internet oferuje jednak coś, czego nie zapewni klientowi ani najtańszy hipermarket, ani najbardziej luksusowe delikatesy: wygodę kupowania i praktycznie nieograniczony asortyment.

Szukasz porządnego noża do sushi, książki polecanej przez znajomych? Z precyzyjną wyszukiwarką e-zakupy nawet na drugiej półkuli stają się łatwiejsze i wygodniejsze od wyprawy do osiedlowego sklepiku. Dlatego w ostatnich badaniach firmy Jupiter Research tylko 40 proc. ankietowanych wymieniło niską cenę jako największy atut e-handlu. Na bogactwo asortymentu i wygodę zakupu wskazała natomiast ponad połowa badanych internautów. - Sieć stała się największym bazarem XXI wieku, miejscem polowania na niedostępne gdzie indziej produkty - wyjaśnia Piotr Krawiec z portalu Money.pl, współautor raportu o polskim rynku e-commerce.

O tym, że wybrali najbardziej perspektywiczny segment handlu, Joanna i Dariusz Kosewscy dowiedzieli się od reportera "Newsweeka". Pomysł na e-sklep z kosmetykami pożyczyli od firmy, która u pracodawcy pana Dariusza kupowała towar do swojej witryny internetowej. - Zamówienia były tak duże, że uznałem ryzyko za warte podjęcia - wspomina Kosewski.

Na otwarcie serwisu przeznaczyli oszczędności. 2000 zł wydali na program do zarządzania witryną i składania zamówień, profesjonalny kosztowałby trzy razy więcej, ale pomógł im znajomy programista. Pozostałe wydatki - zakup komputerów, aparatu cyfrowego, zarejestrowanie adresu sklepu i dzierżawa serwera - pochłonęły niespełna 10 tysięcy zł.

Po pierwszym miesiącu działalności byli przekonani, że nigdy nie odzyskają tych pieniędzy. Kosewski po kilka razy dziennie sprawdzał e-mailową skrzynkę, ale ta wciąż była pusta. Przez cały sierpień sklep odwiedziło raptem pięciu klientów. Kosewski chciał już zwijać interes, ale żona się uparła. - Nie było nas stać na to, by stracić większość oszczędności. Uradziliśmy, że trzeba zaryzykować jeszcze więcej - mówi. Za 8 tys. zł wykupili reklamy sklepu w internetowych wyszukiwarkach. Już po kilku dniach strumyczek klientów zaczął zamieniać się w potok.

Dziś obroty sklepu sięgają 10 tys. zł miesięcznie i gdyby nie stosunkowo wysokie koszty reklamy w sieci, serwis już teraz - niespełna trzy miesiące od startu - nie przynosiłby strat. We wrześniu i październiku Kosewscy dołożyli do niego po ok. 2 tys. zł, ale obroty rosną w tempie ok. 15 proc. miesięcznie i już z końcem roku właściciele spodziewają się pierwszych zysków.

- Witrynę prowadzimy samodzielnie, dlatego koszty jej utrzymania zamykają się dziś w tysiącu złotych miesięcznie - wylicza Kosewski.

Choć asortyment sklepu składa się już z 2,5 tys. produktów, obywa się bez magazynu. Klient zamawia kosmetyki, Kosewscy przesyłają zamówienie do hurtowni, a nazajutrz mają u siebie paczkę z towarem, którą następnie wysyłają klientowi. Sklep mieści się w mieszkaniu i na razie jedyna związana z nim niedogodność to mnóstwo papierów oraz częste wizyty listonoszy i kurierów. Znacznie poważniejszym problemem jest kapitał zamrożony w towarze. Hurtownikowi trzeba zapłacić z góry, a nim na konto firmy trafią pieniądze od klienta, mijają czasem nawet dwa tygodnie. Kosewscy mają jednak nadzieję, że wraz ze wzrostem liczby zamówień dostaną wreszcie od hurtowni wymarzone kredyty kupieckie.

Sklepowi Kosewskich - tak jak całej branży - powinno przybywać klientów dzięki coraz większemu zaufaniu do sieciowych zakupów. Obecnie, jak pokazały tegoroczne badania firmy Gemius, deklaruje je już blisko 43 proc. polskich internautów. W Europie Zachodniej - 49 proc., a w USA - aż 61 proc. Im dłuższy sieciowy staż, tym lepiej. Z badań stowarzyszenia IAB Polska wynika, że wśród osób korzystających z Internetu od

roku tylko co trzecia ma doświadczenie w e-zakupach. Wśród surfujących z trzyletnim stażem - już co druga.

Dlatego analitycy Jupiter Research prognozują, że do końca tej dekady odsetek korzystających ze sklepów internetowych w Europie wzrośnie z obecnych 49 do 61 proc., a udział sprzedaży online w całym handlu skoczy z 2 do 5,3 proc.

Wirtualny bazar, podobnie jak ten rzeczywisty, miewa oczywiście własne mody. Książki, płyty i gry wideo - handlowy przebój Internetu ostatnich lat - to już standardowa oferta. Analitycy Jupiter Research przewidują, że w najbliższych pięciu latach udział tych produktów w światowym rynku e-commerce zmaleje z 29 do 21 proc. Zyskają natomiast wirtualni sprzedawcy ubrań, obuwia, biżuterii, upominków czy kwiatów. Wzrost zapotrzebowania na towary sięgnie w sieci nawet 30 proc. do 2009 roku. Jeszcze więcej - bo ponad 30 proc. - zyskają na popularności witryny oferujące leki, parafarmaceutyki, prosty sprzęt medyczny, kosmetyki i środki higieny osobistej.

Tak optymistyczne prognozy sprawiają, że do sieci wracają wielkie pieniądze i poważni inwestorzy. Kilkanaście dni temu fundusz MCI Management SA zdecydował się na zainwestowanie 2,5 mln zł w pierwszą polską e-aptekę - krakowski Domzdrowia.pl. Działająca od maja ubiegłego roku firma wypracowała dotąd ok. 1,2 mln zł, a jej założyciel Mirosław Ostrowski zapewnia, że za kilka miesięcy inwestycja zwróci się w całości. Firma powstała z pieniędzy, jakie Ostrowski zarobił, pracując dla jednej z amerykańskich firm farmaceutycznych oraz wprowadzając do Polski sieć prywatnych przychodni Medicover. Z Internetem nie miał żadnych zawodowych powiązań, wiedział natomiast, że np. w USA przez sieć kontroluje się aż 15 proc. rynku sprzedaży leków bez recepty, wartego - bagatela - 200 mld dolarów rocznie. Prognozy dotyczące Europy przewidywały podobny trend, dlatego gdy w maju 2004 roku Polska weszła do Unii Europejskiej, Ostrowski zdecydował się na otwarcie pierwszej polskiej e-apteki. Dziś firma zatrudnia 12 osób, a każdy z 10 tysięcy klientów, którzy gościli w Domu Zdrowia, zostawił tu 120 zł. Obroty rosną w tempie sięgającym 30 proc. miesięcznie, a po decyzji trybunału w Strasburgu, który niedawno uznał, że nie ma podstaw prawnych dla zakazu sprzedaży przez sieć leków bez recepty, Ostrowski oczekuje jeszcze większego przyspieszenia. - Na leki Polacy już teraz wydają ok. 5 mld zł rocznie - wylicza. - Nasze społeczeństwo będzie się starzeć, zysk jest więc niemal pewny.

Klientów sieciowych aptek przybywać będzie również wraz z rozwojem e-społeczności. Dziś dostęp do sieci ma już 9,5 mln Polaków, czyli niemal co czwarty. Do końca roku powinno przybyć minimum pół miliona kolejnych klientów sklepów internetowych. W tym kontekście ambitne plany polskich e-handlowców wyglądają więc na realne. Jeśli się spełnią, będzie to chyba najlepszy prezent, jaki branża mogłaby otrzymać z okazji przypadających w tym roku 10. urodzin.

Marek Rabij (marek.rabij@newsweek.pl)

Licencja Creative Commons
O ile nie jest to stwierdzone inaczej wszystkie materiały na tej stronie są dostępne na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa - Na tych samych warunkach 3.0 Polska Pewne prawa zastrzeżone na rzecz Fundacji Edukacji i Rozwoju Przedsiębiorczości.
X