Tekst
Text English
Wideo
Materiały
Literatura
Twój biznes
Powrót

Aktualności
20/11/2015
Podatki dla przedsiębiorców nie takie straszne

17/11/2015
Wątpliwości wobec rozstrzygania wątpliwości na korzyść podatnika

04/09/2015
Przedsiębiorca – aparat skarbowy: kto słabszy kto silniejszy?


Nanoziemia obiecana
Źródło: Newsweek Polska
 

Newsweek Polska 27/05 z 4.06.2005

Nanoziemia obiecana

W starych łódzkich fabrykach powstają wynalazki, o które bije się świat artykuł ze strony: 36

 

Jego wynalazek chcą kupić tuzy przemysłu, m.in. Nokia i Bosch. Andrzej Mościcki, doktor Politechniki Łódzkiej, trzy lata temu podzielił cząsteczki srebra na kawałki wielkości kilku atomów. Nanosrebro pozwoli zbudować tysiąckrotnie cieńszy od ludzkiego włosa przewodnik prądu, który jeszcze bardziej zminiaturyzuje elektronikę.

Inwestorów nie zraża zatęchła kamienica, w której mieści się laboratorium. Przed oczami mają zysk. Sproszkowane srebro trafi na rynek za kilka tygodni. Na 40 kilogramach, które Mościcki sprzeda w pierwszym miesiącu, zarobi 400 tys. euro. A to dopiero początek. Jeśli produkcja ruszy na dużą skalę, przychody jego firmy Amepox urosną do milionów.

Oprócz czasu i energii poświęconych na żmudne badania Mościcki zainwestował ok. 50 tys. zł. Na Zachodzie podobne badania kosztowałyby pół miliona dolarów. Światowe koncerny coraz śmielej wykorzystują naukowców z naszej części Europy. - Są pomysłowi, dobrze wykształceni i o wiele tańsi - mówi Ewa Kochańska, prezes firmy Pro-Akademia, pomagającej łódzkim naukowcom wchodzić na zagraniczne rynki.

W 2004 roku wydatki na badania i rozwój w Polsce sięgnęły zaledwie równowartości 0,34 proc. PKB. Szwecja przeznacza na ten cel 4,27 proc. PKB, Finlandia 3,49 proc., Niemcy 2,5 proc. A PKB Niemiec jest 11 razy wyższy niż Polski.

Co prawda Ministerstwo Gospodarki szacuje, że w minionym roku polskie firmy zainwestowały w badania naukowe ponad 2 mld złotych - najwięcej w ostatniej dekadzie - ale to i tak wciąż mało. Sama Nokia wydaje na poszukiwanie nowych rozwiązań 3,7 mld euro rocznie, a Siemens - ponad 5 mld euro.

- Postanowiliśmy uszczknąć choć kilkadziesiąt tysięcy z tych miliardów - mówi Przemysław Pilaszek, współwłaściciel innej łódzkiej firmy TriMen Chemicals. Z Jackiem Olczakiem i Witoldem Mozgą - na zlecenie światowych potentatów prowadzą badania nad nowymi cząsteczkami wykorzystywanymi do produkcji leków. Trzy firmy farmaceutyczne (jakie, to tajemnica strzeżona umową), dla których właśnie pracują, podpisały z nimi roczne kontrakty na sumę 480 tys. dol. W Ameryce tyle kosztuje praca dwóch naukowców, w Łodzi za tę kwotę pracuje dwudziestu.

To, że obie firmy są z Łodzi, nie jest przypadkiem. Miasto zostało zmuszone do eksplozji innowacyjności. Pierwsze prywatne laboratoria powstały tam jeszcze w latach 80. Ale strumień zamienił się w rzekę w latach 90., kiedy jeden po drugim zaczęły padać zakłady włókiennicze i chemiczne. Ściśle z nimi współpracujące uczelnie i instytuty zostały bez zleceń i pieniędzy. Na wsparcie państwa nie było co liczyć. Chemicy, mikrobiolodzy, informatycy i farmaceuci mogli klepać biedę albo założyć biznes. A że wielu z nich nie chciało handlować majtkami, w zapomnianych kamienicach i niszczejących fabrykach zaczęli bez wielkich pieniędzy konstruować lasery do leczenia nowotworów, prowadzili badania dla korporacji farmaceutycznych albo wnikali w nanotechnologie.

Wiele z tych firm ma już dziś za sobą pierwsze biznesowe sukcesy. Wektor In sprzedaje środek biobójczy do zwalczania m.in. sinic i cholery. CAS oferuje oprogramowanie do nawigacji lotów, a Cryptigo współczesną enigmę do szyfrowania poczty elektronicznej, którą zainteresowała się marynarka wojenna USA i Lockheed Martin, producent samolotów F-16. Właściciele kilkudziesięciu innych firm finalizują kontrakty i liczą, że w ciągu kilku tygodni będą mogli wejść ze swoimi pomysłami na najbardziej wymagające rynki świata. A przykład sukcesu, jaki właśnie odniósł Andrzej Mościcki, tylko ich mobilizuje.

Bo on też zaczynał od niczego. Gdy pod koniec lat 80. opuścił mury Politechniki Łódzkiej, miał 2 tys. zł oszczędności. Wystarczyło na wynajęcie opustoszałego dwupokojowego lokum, bez ogrzewania, za to z pleśnią na suficie i wąskim korytarzem do malutkiej toalety. To było jego pierwsze własne laboratorium, które powoli wyposażał w sprzęt, składany za pomocą młotka i spawarki. Zaczął od produkcji m.in. lakierów przewodzących prąd. Kupowali je peerelowscy krezusi: Telpot, Diora, Kasprzak. Dzięki ich zleceniom Mościcki mógł przenieść laboratorium do przestronnej fabryki na południu miasta, a lokum w kamienicy przekształcić w biuro.

Ale właśnie wtedy, kiedy miał zacząć zarabiać, odbiorcy jego obwodów jeden po drugim padali. Chemik nie dał za wygraną. Wdrożył swój kolejny wynalazek - antystatyczne płytki z syntetycznej żywicy, służące do wykładania podłóg w halach, w których montuje się urządzenia elektroniczne.

Pierwszym dużym odbiorcą stał się koncern ABB, który właśnie kupił podupadającą Eltrę. Firma znów zaczęła się rozwijać. Mościcki zatrudniał pracowników, a zarobione pieniądze inwestował w prace nad nowymi wynalazkami. Wówczas nie przypuszczał jeszcze, że współpraca z ABB, która rozpoczęła się dość przypadkowo, zaważy na przyszłych losach jego firm. - Trafiłem do ekskluzywnego grona dostawców międzynarodowych koncernów. A mimo rozwoju technologii wśród inżynierów wciąż najlepszym środkiem komunikacji jest poczta pantoflowa - żartuje dziś Mościcki.

I to właśnie dzięki niej w styczniu 2001 roku w jego biurze zadzwonił telefon. Mościcki został zaproszony przez holenderski instytut TNO do konsorcjum, które miało opracować nowy rodzaj mikroprzewodników. - Doznałem szoku - opowiada Mościcki. W grupie znaleźli się sami potentaci, m.in. Bosch czy globalny producent klejów Loctite. Mościckiemu powierzono zadanie opracowania technologii wytwarzania nanosrebra. Pozostałe firmy miały głowić się nad jego zastosowaniem.

Równie skromnie jak Mościcki zaczynali TriMen Chemicals. W 1998 r. trzej doktoranci Politechniki Łódzkiej, z paroma groszami na wyposażenie laboratorium, zaczęli bombardować firmy farmaceutyczne ofertami współpracy. Na 600 wysłanych e-maili przyszła jedna odpowiedź, ale to wystarczyło, by uruchomić lawinę.

Amerykańska firma ArQule zdziwiona niską ceną oferty postanowiła sprawdzić, kim są tajemniczy chemicy z dalekiej Łodzi. Ich wysłanniczka, ubrana w elegancką garsonkę młoda Amerykanka, była zszokowana. Spodziewała się reprezentacyjnej siedziby. Tymczasem, drepcząc na szpilkach, musiała przedrzeć się przez labirynt błotnistych dróżek, wśród budynków upadłych zakładów Anilany. Łodzianie patrzyli na jej minę i czekali, kiedy ucieknie. Dla niej jednak liczył się ich zapał do pracy. Konkurencyjna cena ostatecznie przekonała Amerykanów. - Od tamtej pory ani razu nie pukaliśmy do drzwi klientów, to oni do nas przychodzą - mówi Pilaszek, trzymając na dowód tabelę z wynikami firmy. W 1998 r. przychód firmy wyniósł 8 tys. zł, trzy lata później 600 tys., a w 2004 ponad 1,5 mln zł.

Gdyby firma była w stanie zrealizować wszystkie przychodzące zlecenia, przychody mogłyby wzrosnąć kilkakrotnie. To jednak wymagałoby rozbudowania laboratorium, dokupienia nowego sprzętu i zatrudnienia dziesiątków chemików. - Inwestycja pochłonęłaby pół miliona dolarów. Nikt nie chce nam pożyczyć tyle pieniędzy - mówi Olczak. Z brakiem pieniędzy borykają się wszystkie firmy inwestujące w innowacje. Wprowadzenie na rynek nowego rozwiązania informatycznego kosztuje zwykle kilkaset tysięcy dolarów, w nanotechnologii nawet kilkadziesiąt milionów. Żaden bank nie zainwestuje tyle w ryzykowny projekt, który w najlepszym razie zwróci się po upływie wielu lat. Zwłaszcza że bankowi urzędnicy nie mają pojęcia, jak wycenić możliwe zyski z takiego przedsięwzięcia i oszacować ryzyko.

Ale na świecie - w Wielkiej Brytanii, USA czy Izraelu - działają tysiące funduszy venture capital specjalizujących się w finansowaniu wynalazczości. Ryzyko jest co prawda ogromne, ale sukces niesie za sobą równie wielkie zyski. Fundusze dodatkowo wspierane są przez państwa, które rekompensują im część poniesionych strat.

W Polsce ten system jest dopiero w powijakach. W marcu Sejm uchwalił ustawę o krajowym funduszu kapitałowym, dzięki czemu przez najbliższe cztery lata fundusze venture, które zainwestują w firmy technologiczne, będą mogły liczyć na gwarancje w wysokości 455 mln zł (ponad 80 proc. tej kwoty dostaniemy z Unii Europejskiej). Sytuację powinny poprawić także unijne fundusze pomocowe - w latach 2004-2006 na zakup nowoczesnych technologii przez polskie firmy przeznaczono dofinansowanie w wysokości 1,7 mld zł.

To pewnie kropla w morzu potrzeb. Ale Mościcki i jego naśladowcy są żywymi dowodami, że na grunt innowacyjności warto takich kropli sączyć jak najwięcej.

Licencja Creative Commons
O ile nie jest to stwierdzone inaczej wszystkie materiały na tej stronie są dostępne na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa - Na tych samych warunkach 3.0 Polska Pewne prawa zastrzeżone na rzecz Fundacji Edukacji i Rozwoju Przedsiębiorczości.
X